środa, 1 maja 2019

jestem numerem 38




Nie wiedziałam, że tak zacznę, ale co mi tam - po prostu czasami chcę napisać coś więcej chociaż nie wiem czy jeszczę potrafię (ahh kiedyś to się pisało). W czasie wolnym, szczególnie patrząc na to, że mam ten strajk w szkole i moje przebywanie w niej ogarnicza się do 45 minut matematyki cztery razy w tygodniu, większość dnia scrolluje twittera - a to jest strasznie wciągające; czujecie to: wchodzicie na tt, przeglądacie go, wychodzicie i po chwili wchodzicie znowu, błędne koło, ale tym razem okazało się pożyteczne. Gdzieś znalazłam screena z jakiejś facebookowej grupki i aż się we mnie zagotowało. Mało jest rzeczy, które mnie wkurzają (serio, serio), ale pewne rzeczy sprawiają, że nadal czuję się jakbym żyła w totalnym Czarnogrodzie. Rozumiem, że żyjemy w czasach gdzie źródłem life motivation jest instagram i cudowne profile tych wszystkich, w większości, zagranicznych influencerek, które nawet budzą się w pełnym makijażu (zupełnie jak ja po dobrej imprezie, ale ja nie o tym, tym razem). Niby wszyscy wiedzą, że to co jest pokazywane w internecie nie zawsze jest prawdziwe, że to wykreowana na potrzeby konkretnego contentu rzeczywistość to niech pierwsza rzuci kamieniem ta osoba, która nigdy nie pomyślała “wow, chciałabym mieć takie super życie jak oni” - ja tak miałam, szczególnie często, gdy patrząc w lustro widziałam, że mam za grube nogi, że nie dopinają mi się guziki koszuli w biuście. Wpadałam na pomysły restrekcyjnych diet, gdzieś kiedyś nawet przeszła mi przez myśl “zdrowotna” głodówka i szczerze cieszę się, że z moją silną wolą jest jak jest.
Przyznam, że ja żyjąc w stosunkowo małym mieście miałam szczęście, bo nigdy nie usłyszałam “jesteś za gruba” - może do nas po prostu później dochodzą, że wszystkie nowe standardy piękna, które swoją drogą zmieniają się częściej niż lakiery hybrydowe na moich paznokciach; zanim opowiem jak bestialski był ten wpis, którego screenshot widzicie poniżej przeprowadźmy małą wizualizację.
Rok 1950. Całe tłumy mężczyzn szalały za zjawiskową blondynką, każda z kobiet chciała wyglądać tak jak ona; mnie na przykład do dzisiaj marzy się zdjęcie jakie zostało zrobione Marylin Monroe - bo to o niej mowa, gdyby jeszcze ktoś się nie zorientował - na planie Słomianego Wdowca, czujecie ten vibes? Odbiegam od tematu, ale kto przechodzi obok Marylin obojętnie. Do dzisiaj panuje przekonanie, że była jedną z najpiększniejszych aktorek minionego stulecia, ale czy w dzisiejszych czasach również przypiętoby jej łatkę “idealnej”? Monroe składała się z 54 kg czystego seksapilu, a jej figura klepsydry była pożądana przez wszystkich.
Przez kolejne czterdzieści lat kobiety i ich sylwetki ulegały zmianom. Od bardziej chłopięcych, przez pełne aż do ekstremalnie szczupłych. Zmieniało się życie kobiet, rodzaj wykonywanych przez nie pracy i spojrzenia społeczeństwa. W latach dzięćdziesiątych Kate Moss - uwielbiana i wielbiona - powiedziała zdanie: “Nie ma nic lepszego, niż uczucie, że jest się chudą”. Wszystkie chciałyśmy być jak ona, wszyscy chcieli, żebyśmy były jak ona.
Dlaczego mamy się do kogoś upodabniać? Dlaczego nie możemy być po prostu sobą? Czy nie mamy prawa do różnienia się od siebie tylko dlatego, że wszystkie mamy piersi i przez jakiś okres w życiu “chorujemy” na miesiączkę? Zewsząd otaczają nas hasła dotyczące body positive, kochania siebie, podbudowujące naszą samoocenę zdjęcia modelek z trądzikiem, nie idealnego życia ulubionych aktorek i nagle trafiamy na to:

screen pochodzi z grupy na facebooku

Szczerze przyznam, że przeczytałam cały obrazek i przez chwilę pomyślałam, że może coś w tym jest i poczułam się źle ze sobą - tak, chwilę później otrząsnęłam się i moją niechęć do własnego ciała zastąpiła po prostu złość. Nikt nie ma prawa nas oceniać, tu nie chodzi jedynie o kobiety; ludzie nie mają prawa oceniać cię na podstawie wagi, rozmiaru spodni, koloru włosów, skóry czy religii. Możesz znaleźć lekarstwo na raka mając rozmiar 32, a równie dobrze możesz go wynaleźć mają rozmiar 48. To nie ten numerek decyduje o twojej wartości w społeczeństwie, to nie on decyduje o twoim sukcesie, bo on wcale nie zmienia tego co masz w środku. Nie pozwól, żeby on cię ograniczał! Nie pozwól, żeby robili to ludzie jacy jak ci, który są autorami tego obrazka. Czasami społeczeństwo idzie z prądem ale czy ktoś powiedziałby Marylin Monroe, że jest za gruba i powinna schudnąć? Czy ktoś powiedziałby Kate Moss, że powinna przytyć, bo “facet nie pies i na kości nie poleci”? Sylwetka to nie tylko skutek jedzenia lub jego braku; tu chodzi o coś więcej o geny, o mięśnie i o to wszystko czego nie widać. Kobieta zmienia się nie tylko z wiekiem, ona zmienia się każdego dnia, zbiera wodę przed miesiączką - każdego dnia możemy wyglądać inaczej i to właśnie jest w nas najpiękniejsze.
Patrzysz na uschnięty kwiat, powiedzmy różę - piękną w swojej delikatności, jednak teraz wcale nie wygląda tak zachwycająco; myślisz sobie: “może trzeba ją podlać, pomóc tej ślicznotce” czy może “sama jest sobie winna i trzeba ją wyrwać” - skoro pomagasz roślinie to dlaczego nie możesz człowiekowi zamiast go obrażać? Głupi przykład, ale skoro wiesz, że z tej zeschniętej róży może powstać coś pięknego to dlaczego nie dasz szansy na uwolnienie swojego piękna drugiemu człowiekowi?
Każdy z nas ma w sobie coś specjalnego; może masz śliczny uśmiech, potrafisz robić świetny makijaż albo może gotujesz na miarę gwiazdki Michellin? Chłonąc negatywne komentarze zapominamy o tym co w sobie lubimy skupiając się na defektach. Przecież to nie twoja wina jak wyglądasz, jeśli i tak dbasz o swoje zdrowie; przecież to nie twoja wina, że masz przerwę między zębami, jeśli i tak odwiedzasz dentystę. Jeśli tylko o siebie dbasz, jeśli szanujesz siebie i swoje zdrowie to jesteś najpiękniejszym człowiekiem na świecie. Mogą wołać “gruba”, “brzydka” - fakt, przejmę się tym, ale po chwili przypomnę sobie, że moje ciało jest moim domem i pewnie sprawdzę czy już wypiłam te dwa litry wody, które piję codziennie. Wolałabym być nazywana po imieniu, ale skoro ci obrażający mnie ludzie nie chcą go poznać to mogę być dla nich po prostu numerem 38.